czwartek, 7 listopada 2013

Seul - pożegnanie.





Mój ostatni dzień na wyspie Jeju miał miejsce dokładnie 7 października 2013. Opuściłam ją jednym z ostatnich samolotów tego dnia, po szybkim pożegnaniu w domu złożonym z kurczaka i piwa, czyli tradycyjnie. Seul przywitałam późnym wieczorem, a mój hostel prawie po północy. Nie przeszkodziło mi to w szybkim spacerku po okolicy, która mnie urzekła. W dzielnicy Hongdae znaleźć można wszystko, czego młody człowiek potrzebuje. Milion restauracji, klubów, barów (ze starymi winylami też <3), kawiarni i sklepów otwartych do późna, jeszcze więcej ludzi na ulicy. Sama nazwa wzięła się od uniwersytetu artystycznego który leży w centralnej części obszaru. Nieporównywalne z niczym, co widziałam do tej pory. 







Będąc w Seulu nie można zapomnieć o miejscach historycznych z charakterystyczną azjatycką zabudową budząca skojarzenia z dalekim wschodem. Głównym celem mojego wtorkowego seulowego zwiedzania był więc Pałac Changdeokgung. Podczas poprzedniej wizyty w Seulu z Chmurką otarliśmy się o zamknięte bramy kompleksu, dlatego tym razem upewniłam się, że będę na czas. Pogoda nie była niestety zachwycająca, ale w końcu parasol to najpopularniejszy atrybut każdego Seulczyka, więc nie narzekałam.







Jedną z atrakcji kompleksu pałacowego jest Sekretny Ogród Królewski. Pech w tym, że można go zwiedzać tylko z przewodnikiem, a to oznacza, że trzeba dostosować się do trzech konkretnych godzin wejść, no i podróżować przez półtorej godziny w tłumie ludzi i słuchać nuuudnych informacji. Po pół godzinie było już bardzo nieciekawie, mimo że okolica sama w sobie była ładna. Przetrwałam chyba tylko dzięki koreańskiemu winie sprytnie przelanym do kubka termicznego, które dostałam na pożegnanie od Kasi. Dzięki Kasia!





Jak pięknie było znów poczuć wolność. Kolejnym punktem mojej wycieczki była tradycyjna wioska koreańska nieopodal Pałacu o nazwie Bukchon. Bardzo urokliwe i klimatyczne miejsce z ładnym widokiem. Trzeba było się trochę namęczyć wchodząc do góry po stromych uliczkach, ale warto. 



Uliczne jedzenie to jedna z atrakcji turystycznych Seulu. Stragany z tanimi tradycyjnymi przekąskami można znaleźć wszędzie. Nie prezentują się one może luksusowo, ale nie o to w tym chodzi. Jakość i smak jedzenia jest najlepszy. Moja ulubiona potrawa to Ddeokbokki, czyli kluseczki z ciasta ryżowego w ostrym sosie chili z dodatkiem ciasta rybnego. Pisząc to zdanie zrobiłam się momentalnie głodna i ślinka cieknie mi jak u psa przy wspomnieniu tego jedzenia!!! Oj brakuje mi tego w Polsce. I kimchi. Ale kimchi już niedługo, bo znalazłam prosty przepis na zrobienie go w domu, który z resztą poleca sama Michelle Obama. A tu link do niego gdyby ktoś chciał spróbować:


Mówiąc o brakujących rzeczy, to brakuje mi również widoku koreańskich twarzy na ulicy. W Warszawie jest tak zwyczajnie. Żadnych skośności. Tęsknię też trochę za tym, że jest się innym niż wszyscy. Ooo, ja tu po prostu jeszcze wrócę!