poniedziałek, 29 kwietnia 2013

seopjikoji.


Seopjikoji kawałek wybrzeża  koło Aqua Planet. Nazwa w miejscowym dialekcie oznacza dokładnie "wąski kawałek ziemi" (seopji) i "półwysep, przylądek" (koji), co bardzo obrazuje kształt tego miejsca.



Plaża Sinyang znajdująca się przy Seopjikoji, dzięki położeniu w małej zatoce i mocnemu wiatru, jest idealnym miejscem do wind i kite surfingu. Podobno rozgrywają się tu międzynarodowe zawody w windsurfingu. W piękny słoneczny niedzielny dzień, kiedym cieszyłam się dniem wolnym, na własne oczy mogłam się przekonać, że miłośników wodnych sportów tu nie brakuje. Może bym w końcu spróbowała tego kite'a w koreańskim wydaniu?


Tutejsza linia brzegowa w większości składa się ze skał wulkanicznych. Piaszczysta plaża jest przez to rzadkością, ale takie skałki mają swój urok.



To urocze miejsce jest świetnie znane Koreańczykom dzięki  popularnemu serialowi "All in", który kręcony był właśnie tutaj. W tle widać wulkan Seongsan Ilchulbong.

nie samą pracą człowiek żyje.


Czasem uda nam się wyrwać z naszej wiochy do miasta. Jedyną możliwością żeby to zrobić razem jest noc. A w nocy miasto Jeju jest bardzo żywe i przyjazne. Bardzo dużo sklepów jest otwartych nawet do 4 nad ranem, nie mówiąc już o restauracjach i pubach. W końcu Jeju to ulubione miejsce wakacyjne Koreańczyków.


Zdjęcie na górze może nie jest zbyt wyraźne i nie bardzo wiadomo co na nim się znajduje, ale jest to bardzo ciekawa rzecz, która wszystkie nas mile zaskoczyła w klubie, gdzie ostatnio miałyśmy relaks po pracy. Jest to kawałek ściany, na której wyświetlane były przez całą imprezę wizualizacje i inne filmiki. Przez chwilę można było zobaczyć film z akwarium naszej Aqua Planet, gdzie codziennie pływamy jako syrenki. Te białe plamy to nasi koledzy z pracy rybki, rekiny i płaszczki.


Bardzo spodobało mi się pomieszczenie w klubie o nazwie "Phone & Make Up Room". Na pewno przydatne.


Niektórzy koreańscy didżeje mają zamiast głowy karton.


Ta pani z dzieckiem na zdjęciu powyżej czeka na dworcu w Jeju na swój autobus już bardzo bardzo długo i się nie może doczekać.

środa, 24 kwietnia 2013

ulica czarnej wieprzowiny.


W mieście Jeju na potrzeby turystyki powstały ulice, które skupiają poszczególne restauracje specjalizujące się w określonym typie jedzenia. Jedną z takich ulic jest właśnie Ulica Czarnej Wieprzowiny. Czarna wieprzowina to kolejny specyfik wyspy. Można powiedzieć, że jest dla wyspy tym, czym dla całej Korei kimchi. Pochodzi od świń żyjących na wyspie, których kolor sierści, jak łatwo można zgadnąć, jest czarny. Tradycyjne potrawy z czarnej świnki są dostępne prawie w każdej restauracji, ale podobno to na tej ulicy gwarantowana jest najlepsza jakość mięsa.



Bardzo popularne jest tutaj samodzielne smażenie mięsa na przygotowanym na stoliku palniku. Do mięsa podawane są różne dodatki (kimchi obowiązkowo). Co jest zabawne, talerz zastępują liście sałaty albo innych roślin.


Muszę przyznać, że mimo świetnego mięsa, moje wspomnienia z ulicy czarnej wieprzowiny są na razie kiepskie. Źle wybrałam restaurację. Jakaś miła babuszka zaprosiłam mnie do swojej knajpy, ja oczywiście przyjęłam zaproszenie. Pierwsze kilka minut nie było złe póki nie przyszedł kompletnie nawalony mąż babuszki (co tu się dziwić, jak soju takie tanie). Koleś czuł się zupełnie jak u siebie w domu. Najpierw zrobił żonie małą awanturkę wprost przed moimi oczami, potem usiadł przy stoliku obok, otworzył kolejną butelkę soju, zapalił papierosa i załącz do mnie gadać (oczywiście po koreańsku). Po moim setnym "I DON'T UNDERSTAND YOU!" stwierdziłam, że trzeba się zwijać. Wzięłam mięso pod pachę i już mnie tam nie było.


Mam nadzieję, że moje przyszłe doświadczenia z czarną świnią będą bardziej pozytywne. A do odwiedzenia są jeszcze ulice makaronu i surowej ryby!

wtorek, 23 kwietnia 2013

pierwsza wycieczka po mieście Jeju.


Moja pierwsza wycieczka po Jeju już za mną. Po ciężkich próbach zdołałam zrobić kilka zdjęć siebie dzięki samowyzwalaczowi, ale żadna w tym uciecha. Jednak zwiedzanie z kimś więcej niż samym sobą to większa zabawa. Ale jestem z siebie dumna, zobaczyłam kilka ciekawych rzeczy. Co najważniejsze zdobyłam mapę miasta (w języku angielskim!) i po woli mogę eksplorować koreańskie zakątki.

Niestety tutejsze sklepy nie zrobiły nam mnie wrażenia. Najsłynniejsze miejsce na shopping, czyli podziemne centrum handlowe w centrum, wygląda może trochę lepiej niż nasze świętej pamięci KDT. Muszę poszukać lepszych źródeł na zakupy. Za to ślicznym miejscem okazał się ogród koło rzeki wpadającej do morza, nad którym zbudowano mostek i taką ładną altankę w japońskim stylu.

Kolejną atrakcją turystyczną miasta jest skała w kształcie smoczej głowy (Yungduam Rock). Wiele jest teorii na temat tego jak powstała. Wiadome jest na pewno, że przyciąga dużo ludzi, a jak coś przyciąga dużo ludzi w Korei, to obok stawiają Dunkin Donuts. I stoi. Tak samo jak przy Aqua Planet i kraterze wulkanu w Seongsan.


Wybrzeże w mieście wygląda betonowo. Plaży tu się nie zobaczy. A szkoda. Ale bardzo dobra nawierzchnia do biegania jak na stadionie. Na całej wyspie ku mojemu zdziwieniu trudno o plażę. A jak już jest, to skromnej wielkości. Nie to co nasz bałtyk kochany. Zobaczymy za miesiąc lub dwa jak się sprawdzają w praktyce.

koreańskie przekąski.



Na ulicach Jeju zawsze można schrupać coś dobrego. Co kto woli. Szaszłyki z ośmiorniczych macek, dziwnie wyglądające frytki, ale najlepsze co na razie jadłam ulicznego to gofr z kiwi, bitą śmietaną i jakimś kremem owocowym.



W każdym sklepie można kupić migdały i malutkimi rybkami, które nadają orzechom naturalny słony smak. Bardzo zdrowa i pyszna przekąska.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

tradycyjny koreański targ.


W mieście Jeju jest kilka tradycyjnych targów, w tym największy otwarty tylko co piąty dzień (ale jest tak daleko od centrum, że niestety nie udało mi się tam dotrzeć, mimo że akurat był otwarty w dniu mojej wolności od pracy).


Na każdym targu przeważającym produktem jaki można kupić, to mandarynki. One są wszędzie. Tu zaczyna się moje małe rozczarowanie, bo owszem nie mam nic do mandarynek, ale mi się marzyły egzotyczne owoce, kokosy, ananasy, mango i takie których nazwy nawet nie znam, a tu tylko mandarynki, ale za to w każdym rozmiarze. Od czasu do czasy można zobaczyć inny niż pomarańczowy owoc, ale to wyjątek.
Z racji tego, że mandarynka to słynny produkt wyspy i również jej symbol, kupić można (a nawet trzeba) czekolady z mandarynką i pomarańczą, które są przepyszne ku mojemu zdziwieniu. Niestety nie są zbyt tanie, bo niby "made in Jeju". Oby...


Koło jednego z większych targów jest wydzielona specjalna sekcja rybna. Duży wybór przedziwnych owoców morza. Ale ja najpierw muszę dowiedzieć się co tam widziałam, a może następnym razem coś kupię, żeby się nie otruć. A tak przy okazji, jak się je nogi raka, czy tam innego takiego skorupiaka?











piątek, 19 kwietnia 2013

backstage.

Zdradzę wam jak wygląda backstage najsłynniejszego i najwspanialszego wodnego pokazu jaki widziała Korea. Tłumy skośnookich turystów codziennie z zapartym tchem czekają, aż zza kurtyny wyłonią się rosyjskie gwiazdy i zaprezentują swoje nietuzinkowe umiejętności.

środa, 17 kwietnia 2013

moje koreańskie zakupy.


Zaczynam powoli ogarniać koreańskie jedzenie i produkty w sklepie (dziękuje ci internecie). Jak się można domyślić jest trochę różnic. Po pierwsze chyba nikt tu chleba nie lubi. A jak kupować ryż to najlepiej w 20 kilowej pace, żeby przypadkiem nie zabrakło. Mają tu bardzo duży wybór sałat, a do kupienia są też liście jakiejś rośliny, które mogą posłużyć nawet za talerz.
Na zdjęciu są między innymi azjatyckie bakłażany. O wiele mniejsze od europejskich i mają delikatniejszą skórkę. Drugą fajną rzeczą są grzyby enoki (takie cieniutkie białe). Można do wszystkiego dodawać albo jeść same. Hodowane są w azji, a rosną na pniach specjalnych drzew. Bardzo dobre. Oprócz nich można kupić dużo innych rodzajów grzybów do wyboru. Rzepa, którą  już opisywałam wcześniej też znalazła się w moim koszyku. Jest od razu zamarynowana, pokrojona w supercienkie plasterki i pyszna. tylko jak dłużej postoi otwarta w pokoju każdy zastanawia się co tu tak śmierdzi.

wtorek, 16 kwietnia 2013

skalny dziadek.



Skalny dziadek zaczyna być moją ulubioną rzeczą na wyspie. Jest wszędzie. Dzisiaj zakupiłam moją pierwszą pamiątkę i jest nią breloczek właśnie z dziadkiem. Różowym. A dostępny jest we wszystkich kolorach, w różnych wielkościach, z różnymi akcesoriami i w różnych formach.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

koreańskie specjały.


To dwa z wielu koreańskich przysmaków. I jakże one różne.
Zdjęcie numer jeden to soju (czytaj sodżu). Koreański alkohol ok. 20%. Żadnemu polskiemu żulowi nie śniłoby się nawet, że 300ml takiego napoju może kosztować tyle samo co dwulitrowa butelka wody mineralnej. Bardzo ekonomiczne:)
Zdjęcie numer dwa to już samo zdrowie. Danmuji, bo tak się nazywa po koreańsku rzepa, jest podawana praktycznie do wszystkiego. Nawet do spagetti mi dzisiaj dali. Pokrojoną w małe kosteczki, paseczki albo cienkie okrągłe plastry marynuje się ją, dlatego ma taki fajny słodko-kwaśny smak. Pychota!

sobota, 13 kwietnia 2013

okolice Aqua Planet.



tu się wszystko dzieje.

Tu się dosłownie wszystko dzieje. My pływamy nasz przepiękny profesjonalny układ, delfiny skaczą (i czasami kupę zrobią do wody), lew morski robi pompki i brzuszki, gra na harmonijce i robi sexy pozę, a foka klaszcze i wrzuca sobie na głowę krążki. A wszystko to dla kochanych koreańskich widzów lubiących machać.

koledzy z pracy.







To moi nowi koledzy z pracy. Niektórzy są małomówni, inni mają adhd, a do jeszcze następnych lepiej nie podchodzić. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z delfinem bo spotykamy się codziennie po cztery razy i sobie gadamy, spacerujemy razem i takie tam.

czwartek, 11 kwietnia 2013

metalowe pałeczki zamiast widelców.







Dzisiaj pierwszy raz zjadłam obiad metalowymi pałeczkami! A jak już mowa o jedzeniu to są tu teraz tak pyszne truskawki jak u nas w szczycie sezonu. A cała wyspa słynie z mandarynek, które koniecznie muszę spróbować.