Mieszkam na wyspie. Wypadałoby więc napisać trochę więcej o plaży. Tym bardziej, że plażę Sinyang codziennie mijam w drodze do pracy. Tak naprawdę leży ona zaraz przy Aqua Planet. Nie jest to może Venice Beach, ale ręcznik można rozłożyć i poleżeć. Stały czytelnik wie już też, że jest to ulubiona miejscówka kite i windsurferów. Ale ostatnio coś chyba zrobili sobie przerwę, bo żadnych nie widać.
Głupio się przyznać, ale do tej pory byłam na plaży tylko raz. Było małe śniadanko na piasku, godzinka opalania i do pracy. Niestety nie doceniłam porannego koreańskiego słońca świecącego na moją arystokratyczną białą skórę. Przez następne trzy dni nie pozwoliło mi o sobie zapomnieć zamieniając mnie w spieczonego raka.
Leżąc sobie beztrosko w promieniach słonecznych, owiewana od czasu do czasu morską bryzą, zaczęłam analizować skład piasku. Jak widać na załączonym obrazku, nie przypomina on tego znanego z polskich plaż. Według moich obliczeń przynajmniej 30% to pokruszone muszelki. Czasem trochę się wbijają w stopę:(
Jak już mówiłam, no niestety, nie jest to Venice Beach. Ale jak stanie się w odpowiednim miejscu, popatrzy pod odpowiednim kątem, zrobi odpowiednio zdjęcie i odpowiednio się je przerobi, to daje takie złudzenie. Gdzie się podziały te palmy! Te są jednymi z niewielu w okolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz