wtorek, 3 września 2013

hello Busan.



Korea Południowa, mimo że jest trzy razu mniejsza od Polski, jest bardzo gęsto zaludniona. W samym Seulu mieszka dziesięć razy więcej ludzi niż w Warszawie. Jak dla mnie, to prawie każdy Koreańczyk mieszka w Seulu. Okazuje się jednak, że nie tylko sam Seul może się poszczycić taką popularnością wśród ludzi. Busan nazywany jest wakacyjną stolica Korei i jest drugim co do wielkości miastem w kraju. Mieszka w nim ponad 3 miliony ludzi. Ma największa plażę, najdłuższą rzekę i największy port miejski w Korei. W niczym nie przypomina polskiego nadmorskiego kurortu. Wszędzie wysokie wieżowce, które czasami wydają się aż wchodzić do morza. No i cztery linie metra, którymi bardzo łatwo porusza się po całym mieście.





Jedną z atrakcji Busan jest Chinatown. Nie jest to jednak zwyczajne chinatown, jakich wiele na świecie. Tutaj chinatown można by nazwać chi-rus-town. A wszystko to za sprawą rosyjskich klubów ze striptizem, które zaczęły powstawać tutaj w latach pięćdziesiątych, żeby zaspokoić tłumy amerykańskich marynarzy przypływających do portu, który z resztą znajduje się zaraz obok. Ale dlaczego akurat Rosjanie? Otóż rosyjski port we Władywostoku znajduje się zupełnie niedaleko, tuż nad północną granicą Korei Północnej, więc wielu Rosjan korzystało z okazji i próbowało rozkręcać biznes w bardziej rozwiniętym kraju. Mimo wszystko jest to dziwny widok - miks koreańskiego, chińskiego i rosyjskiego (chociaż z miksem koreańsko-rosyjskim to ja tu żyję na co dzień).




Kolejnym ciekawym miejscem jakie odwiedziłam był targ rybny Jagalchi. I tu znów coś największego, bo to największy targ rybny w Korei i zarazem najbardziej znany. Koło stoisk z rybami i przeróżnymi owocami morza, można też zjeść świeżo złowione, usmażone morskie specjały. Podobno w południe dobrze się tam wybrać na lunch, bo jest wtedy akurat nowa dostawa.



Nie ma to jak połączenie dużego miasta i plaży. A w Busan są jeszcze nawet całkiem pokaźne góry. Ale wracając do plaż, jest ich kilka w mieście. Ja przez moją krótką wizytę zdążyłam zobaczyć tylko jedną, ale za to najbardziej popularną, najbardziej gwarną, z mnóstwem restauracji i kawiarni otwartych do późnych godzin, z największa ilością ulicznych artystów. Ogólnie dużo się działo. A tym bardziej, że była sobota. A plaża nazywa się Gwangalli. Uroku dodaje jej most ciągnący się wzdłuż całej plaży, pięknie podświetlony po zachodzie słońca.





Ogólnie rzecz biorąc, nie pozwiedzałam za dużo przez te dwa dni pobytu w Busan. Za to muszę przyznać, że poznałam bardzo sympatycznych i przyjaznych ludzi i spędziłam bardzo miło czas w dwóch klubach w młodzieżowej dzielnicy uniwersyteckiej, która podobno słynie z najlepszych miejsc imprezowych w Busan. 
Najpierw słuchałam koncertu zespołu Talgakgo, który spotkałam wcześniej na plaży Hamdeok w Jeju. Na koniec, żeby trochę poczilować właścicielka hostelu, w którym spałam, zabrała mnie w najbardziej stylowe i piękne miejsce jakie widziałam. Bar z mnóstwem winyli. Fajnie było przez chwilę posłuchać starej dobrej amerykańskiej muzyki. Mogłam nawet zamówić jedną piosenkę! A zaśpiewał dla mnie sam Jim Morrison!
Bardzo podobało mi się też w jaki sposób byłam przedstawiana wszystkim ludziom:
- This is Agnes. She's marmaid.
Lubię być syreną.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz